
Miło, że autor wspomniał o netykiecie, która rzekomo „poszerza granice grzeczności”, m.in. w komunikacji przez gadu gadu. Chciałbym spotkać internautę, który poza tym, że wie o istnieniu netykiety, zna jej zasady i się do nich zawsze stosuje. No i przykład rozmowy via gg też jest świetny, ale przytaczać nie będę, dla korzystających z „gada” to żadna nowość, a jedynie zapychacz wiersza w tekście. Zgodzić się również nie mogę z zacytowanym tekstem Mirosława Filiciaka (domyślam się, że jest wyrwany z kontekstu), jakoby ze względu na to, że gg to komunikacja asynchroniczna, nie jest ważne co piszemy, ale że w ogóle się odzywamy. Mail też jest asynchroniczny i gdyby ktoś pisał do mnie tylko dwuwyrazowe zawołania okraszone emotikonem, szybko „dałbym mu bana”. Zatem problem raczej nie w samej asynchroniczności.
Podobno im więcej mamy nazwisk w kontaktach, najlepiej w serwisach, gdzie jest to widoczne, tym lepiej. Spełnia to niby rolę kreacyjną. Możemy wydawać się np. bardziej inteligentni. Może i niektórzy tak uważają. Osobiście nie przyjmuję zaproszeń od osoby, która „zna” już sto pięćdziesiąt innych osób. Pisanie maila raz na cztery lata nie upoważnia do zostania moim znajomym.
No i tekst o „e-śmierci”, kiedy nikt nas już nie chce w sieci czytać, ani komentować naszych wpisów na blogu, forum itd. Czyli kolejna próba dowodu, że sieć jest wyjątkowym miejscem, oderwanym od prawdziwego świata, choć moim zdaniem jest jego najzwyczajniejszą częścią. A ciągłe zachwalanie sieciowych możliwości i zawyżanie rangi sieciowej komunikacji jest chyba jedynie wyrazem naszych kompleksów. To właściwie zrozumiałe, kiedy rówieśnicy z Ameryki korzystali z Macintoshy i IBM PC, my nie mogliśmy spać, śniąc o Commodore 64. Ale sami niepotrzebnie napędzamy nasze słabości, które w dużej mierze są już fikcyjne.
Zgodzić się też nie mogę, że internet przestał być anarchistyczny i jest e-demokratyczny (dobrze, że autor używa magicznego symbolu „e-” i zrezygnował ze znaku popularnej „m@łpy”). Właśnie skrajny demokratyzm- zezwolenie niemal wszystkim na zabieranie głosu, niemożność narzucenia swojej woli innym, to jak najbardziej anarchistyczne cechy. Nie wiadomo czemu dziwaczna e-demokracja miałaby być lepsza od anarchistycznych pomysłów, które są na wskroś demokratyczne, demokratyczne bezpośrednio. Inna sprawa, że sny o całkowicie anarchistycznym medium możemy włożyć między bajki.
Uczepiłem się, ale jeszcze przynajmniej jedno. Autor próbuje nam wmówić, że „nadchodzi koniec mediów tworzonych przez zawodowe redakcje”. Oczywiście zastąpią je „dziennikarze społeczni” (to oni nie są już obywatelscy?). Proponuję autorowi zajrzeć do największych portali i serwisów informacyjnych, np. tvn24.pl i pokazać mi owych społecznych dziennikarzy. Niestety, ale zdanie mam zupełnie inne. O ile oddolne dziennikarstwo (jeśli to rzeczywiście jest dziennikarstwo, dla mnie nazwa nie ma znaczenia) jest istotne i sam cieszę się ze swobody publikowania, to jednak jestem pełen obaw i wydaje mi się, że po spopularyzowaniu internetu i upowszechnieniu oraz spowszednieniu sieci tak, jak obecnie powszechne są choćby telewizory, większość społeczeństwa, choć będzie sięgać do różnych źródeł informacji, wybierze często te sprawdzone, profesjonalne.
Co jeszcze mogę zanegować? Na przykład „adhokrację”, która zdaniem autora służy do wymiany poglądów i szybkiego wydawania werdyktów za lub przeciw jakiemuś nowo opublikowanemu utworowi. Dla mnie demokracja ad hoc, to swobodne zrzeszanie się, skupianie wokół konkretnych tematów i problemów i później szukanie kolejnych interesujących sieciowych miejsc. O głosowaniu nie musi być mowy.
O przedstawionych w artykule naiwnych mitach na temat sieciowego zarabiania, pisać mi się najzwyczajniej nie chce. Pokażcie mi, ilu ludzi dorobiło się na kopiowaniu społecznych pomysłów ze Stanów…
Szczerze mówiąc, dziwię się, że „Polityka”, która w moich oczach była pismem podchodzącym do spraw sieci bardzo rzetelnie i krytycznie (teksty Edwina Bendyka czytam zawsze z zaciekawieniem), zdecydowała się na publikację naiwnego artykułu, który wiele spraw upraszcza i jest nie do końca rzetelny. Zdaję sobie sprawę, że społeczne aspekty sieci trudno opisać w jednym tekście, ale może jest to temat za obszerny i za trudny do jednej publikacji. W każdym razie życzę autorowi przyszłych sukcesów i więcej krytycznego podejścia do nowych technologii. Czekam na kolejne teksty, które obiecuję również dokładnie przestudiować.
Mam nadzieję, że krytycy wybaczą mi, jeśli powyższe litery składają się na zjadliwy komentarz, ale złośliwy być nie zamierzałem. Obawiam się, że nasze zakochanie w internetowych społecznościach może nam zbyt łatwo zamydlić oczy i odebrać krytyczny rozum, który w przypadku sieciowej komunikacji jest potrzebny jak nigdy dotąd…
Ten utwór jest dostępny na
licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 2.5 Polska.