Ludziom przeżywającym dziś swoją późną dorosłość, system w jakim sie wychowali często nie pozwalał na naukę języka angielskiego, bez którego dziś – jak to powiadają – „ani rusz”. Oczywiście, daleki jestem od stwierdzenia, że „prawie nikt z dorosłych nie zna angielskiego”, jednak zauważam, że wielu cierpi z powodu kiepskiej, lub znikomej jego znajomości. Nie lubię jednak uogólniać, póki nie mam przed sobą jasnych, czytelnych wyników badań. Mam jednak to szczęście, że jestem świadkiem pewnej miłej zmiany w życiu bliskiej mi osoby. Matki. Przykład opisywany z perspektywy świadka jest też moim zdaniem najlepszy.
Moja matka, jak pamiętam z dzieciństwa, po angielsku nie umiała nawet się przedstawić. Być może wiedziała co znaczy „yes”, być może nie. Interesowała się jednak – co dziwne – komputerami. Doskonale pamiętam sytuacje, w których musiałem tłumaczyć jej każdy, nawet najbardziej banalny, windowsowski komunikat. Powoli zaczynała rozumieć, że „angol” to w informatyce jedna z podstaw. A już napewno, jeśli człowiek chce Internetu używać do komunikacji ze Światem. Ów Internet zaś właśnie stał się niekwestionowanym bodźcem do samorozwoju dla mojej mamy. I pewien jestem, że nie tylko dla niej. Nadszedł dzień, w którym zapisała się na kurs językowy, później pomyślnie go ukończyła. Dziś bez kłopotu potrafi za pośrednictwem różnych forów dzielić się informacjami dotyczącymi jej zainteresowań. Wychodzę z założenia, że w tym schemacie rozwoju moja rodzicielka nie jest osamotniona i owo zjawisko występuje dość często. Internet znów jest tu zatem „napędzaczem” rozwoju, który nie tylko zwraca na braki w edukacji, ale ów rozwój pobudza, dając jednocześnie pole do wykorzystywania wyuczonych treści. Niweluje też lęk przed nieumiejętnym używaniem języka: nikt nam się przecież w twarz nie zaśmieje, jeśli napiszemy coś błędnie i kompletnie „nie tak”.
Autor zdjęcia: sean dreilinger
źródło: http://www.flickr.com/photos/seandreilinger/451242140/
Attribution-Noncommercial-Share Alike 2.0 Generic