
Jedna z łódzkich szkół rozpoczęła współpracę z bankiem. Bank przygotował, czy też użyczył technologię – system informatyczny, czytniki kart i same karty… płatnicze, które stały się kluczem otwierającym drzwi szkoły.
Dyrekcja jest wniebowzięta. Co do uczniów – nie mam informacji. Ale jako dzieciak pewnie cieszyłbym się, gdybym dostał od szkoły nowoczesny gadżet. Radość przeszłaby zapewne, gdybym zdał sobie sprawę, że trzeba wstawać na pierwsze lekcje, bo system poinformuje nauczycieli i rodziców, że w szkole mnie nie ma.
Pozornie rozwiązanie wydaje się w porządku. Do szkoły chodzić trzeba, szkoła monitoruje od zawsze obecność uczniów. Przechodzimy na kolejny poziom zabezpieczeń. Do tej pory były dzienniki i lista obecności i identyfikator (zapewne nie wszędzie) pozwalający woźnemu lub ochronie potwierdzić uczniowską tożsamość przy wejściu. Teraz jest karta, którą można się pochwalić uczniom „bardziej zacofanych” szkół, zapłacić w szkolnym sklepiku i jak podaje szkoła, w przyszłości również wypożyczać książki.
Studenci wielu miast korzystają od pewnego czasu z podobnych rozwiązań – plastikowa karta jest legitymacją, biletem miejskim i – głowy nie dam – zapewne można dzięki niej wypożyczać książki. Jest jednak drobna różnica.
Na publicznych uczelniach, nawet jeśli komuś przyszło do głowy, że legitymacja mogłaby być jednocześnie kartą bankomatową, nie sądzę, by mówił o tym głośno. A raczej możliwości wprowadzenia podobnych rozwiązań są prawnie zablokowane. W publicznej pionierskiej szkole, która skorzystała z kart Visa, nikt nie zastanawia się nad konsekwencjami. I nie chodzi mi tylko o konsekwencje, o których wspomina Alek Tarkowski, skupiając się na inwigilacji. Obecnie poza typowymi środkami szkolnego dozoru, rodzice mogą skorzystać np. z usług operatora telefonii komórkowej i namierzać dziecko, czy też wykorzystać gps w dziecięcym telefonie. Inwigilowani jesteśmy na każdym kroku, nasze maile, smsy i nierzadko rozmowy telefoniczne są nagrywane, logujemy się komórkami do sieci komórkowych. Raczej dziwi mnie, że szkoła tak ospale przystosowuje się do rzeczywistości i korzystania z nowoczesnych narzędzi nadkontroli.
Mnie interesuje nieco inny wątek. Łódzka szkoła jest pionierem nie tylko inwigilacji, ale również edukacji ekonomicznej. Skoro jest to karta wydana przez bank i pozwala na szkolne zakupy, to – być może lekko naciągając – uczy funkcjonowania we współczesnym świecie. A wielu ludzi korzysta z kart płatniczych. Być może to również lekcja gospodarowania pieniędzmi – na karcie można zdeponować maksymalnie pięćset złotych. Zatem uczeń ma ograniczony szkolny budżet i gdyby było to pięćset złotych wpłacane raz na rok szkolny, bez możliwości dopłaty, a szkolny sklepik nie przyjmowałby gotówki, uczeń musiałby rozłożyć sklepikowe przyjemności na cały roczny okres pobytu w szkole. I dodatkowo delikatnie wyrównywałoby to ekonomiczne możliwości uczniów, stawiając górnę granicę środków, jakie w szkole można posiadać i wykorzystać. To również lekcja korzystania z nowych technologii, kto wie, może do karty dołączony jest sieciowy interfejs, pozwalający na kontrolowanie historii transakcji, sprawdzania swoich „szkolnych logów” itp (ale mam nadzieję, że już nie pozwalający na pożyczki czy przelewy między uczniami i nauczycielami, którzy również korzystają z kart).
Niepokojące jest jednak i dziwi, że dyrekcji nie przyszło do głowy, że szkoła stała się zakładnikiem banku. Publiczna szkoła jawnie korzysta z określonej instytucji finansowej, reklamuje ją zatem, reklamuje karty Visa, zachęca do zakupów i przygotowuje uczniów do korporacyjnej wręcz rzeczywistości. O ile inwigilacja zachodzi powszechnie, to zastosowanie karty upodobniło mocno szkołę do dużej firmy, gdzie trzeba przejść kilka bramek bezpieczeństwa, by dostać się do miejsca pracy. To negatywny aspekt tej ekonomicznej edukacji. Nie jest to krytyczna edukacja ekonomiczna, poprzez kartę szkoła wprowadza kolejny punkt ukrytego programu (hidden curriculum) szkoły. W przestrzeń wpisana zostaje bramka, karta logująca do systemu, karta pozwalająca robić zakupy. Zwolennicy zdominowania rzeczywistości przez rynek zapewne się cieszą. Oto szkoła wprowadza uczniów w tryby funkcjonowania w korporacyjno-konsumpcyjnym systemie po cichu i to wbrew idei wolnego rynku (kto wybrał bank, dlaczego jeden bank itp.)., ale moim zdaniem również wbrew idei publicznego szkolnictwa. Zapewne nie będzie o tym dyskusji na lekcjach, ma to być część rzeczywistości, coś „normalnego”, z czym szkoła oswaja, by później uczniowie traktowali to jako normalną część życia i poddawali się logowaniu bez sprzeciwu.
Sprawa przypomina próbę walki z automatami pełnymi batoników i słodkich napojów, które stoją w szkołach, na uczelniach, w akademikach. Publiczne instytucje zostały zmuszone do funkcjonowania na rynku komercyjnym i z ideałów, często skodyfikowanych w formie określonego prawa, została tylko gadka na ćwiczeniach albo dyskusja „oszołomów” w internecie lub telewizji. Zupełnie niedemokratycznie instytucje publiczne wtłaczają kolejne pokolenie w tryby określonego systemu, zupełnie bezkrytycznie, wkomponowując pewne elementy w przestrzeń edukacyjną, by później się przeciwko nim nie buntować, a już na pewno nad nimi nie zastanawiać.
Podobnie jak Alek mam nadzieję na zhakowanie przez uczniów systemu. Jak to zrobią? Czy wystarczy przekazywanie karty kolegom, kiedy udamy się na zieloną trawkę? Ale czy nie wykryją tego kamery monitoringu, niczym w hipermarkecie? Czy złamanie systemu nie będzie potraktowane jako atak na bank i szkołę i zagrożenie bezpieczeństwa publicznego?
Uczniowie zawsze buntowali się przeciwko szkole, która zawsze jest w dużej mierze opresyjna. Bunt często miał podłoże krytyczne – nieskażone systemem szkolnej produkcji jednostki podważały oczywistość pewnych praw i architektury przestrzeni edukacyjnej. Dzisiaj taka krytyka jest nie tylko coraz trudniejsza, ale i coraz bardziej może poparzyć tych, którzy zaczną się zastanawiać i próbować odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w demokratycznym systemie szkoła bez konsultacji – pomijam radę rodziców i nauczycielskie grono – wprowadza niedemokratyczne metody nadkontroli. Metody przystosowania do, jak się okazuje, jedynie słusznego systemu, który nie pozwala na krytykę. Czy zmierzamy w stronę rzeczywistości, w której pod pozorem demokracji – jak w tym wypadku przez demokratyczne organy szkoły – wprowadzane będą zamordystyczne metody zarządzania uczniami, a pośrednio również społeczeństwem, z wykorzystaniem uczniowskiej i rodzicielskiej fascynacji nowymi technologiami?
zdjęcie: www.sxc.hu
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.