Pociągiem jeżdżę rzadko, przyzwyczajony ostatnimi czasy do wypadów do Warszawy polskim busem. Zawsze zachwalałem kolej, nawet jeśli nie było idealnie, jednak w autobusie, po wielu podróżach poczułem się na tyle swojsko (do tego niezawodna klimatyzacja i wifi przez przynajmniej część trasy), że często rezygnowałem z lokomotywy na rzecz silnika potężnego samochodu. Niestety, kiedy próbowałem kupić bilet dzień przed podróżą, okazało się, że znajdę miejsce w autobusie o 4.30 lub 6.30, a PKP oferuje mi już tylko przejażdżkę pierwszą klasą, bo miejscówki w drugiej wykupione.
Gdańsk – Warszawa 02.06.2013.
Początkowo siedziałem tylko z dwoma paniami, które podróżowały po raz pierwszy od wielu lat. Wielu rzeczom się dziwiły. A to że klimatyzacja, a to że nie działa, a to że „dziwnie podają kawę ze stolika przemieszczającego się wzdłuż wagonów”. Jedna z nich biegła nawet za takim stolikiem, kiedy zawrócił sprzed naszego przedziału, ze względu na konieczność przepuszczenia ludzi, którzy wracali z WARSa. Wózek jednak dotarł i do nas i lekko zmieszana pani mruczała coś pod nosem. Koleżanki, a może krewne, czytały na zmianę „Panią Domu”, „Twój Styl” i – początkowo myślałem, że to „Do Rzeczy”, ale zastanowił mnie artykuł o siostrach-aktorkach – być może „Newsweek” lub inny tygodnik. Nie miały zegarków, nie sprawdzały upływu czasu w telefonach. Zanurzone w swoich światach, które zdawały się być niczym okrążające się w parze gwiazdy, od czasu do czasu wyjmowały z reklamówki kanapeczkę lub ciasteczko i krótko komentowały, jakie to smaczne. Później okazało się, że czytały chyba „Sieci”. Na ostatniej stronie rysunek Putina, pożerającego ciastko w kształcie Polski, a wewnątrz mignął mi artykuł ze zdjęciem samolotu i zajawką w stylu „Krew ofiar mówi za martwych”.
Nieco później dosiadł pięćdziesięcioparolatek z torbą, na której widniało logo Marynarki Wojennej. Unikał siedzenia w przedziale przez dłuższą chwilę. Zdecydował się w końcu wejść i zająć miejsce. Niedługo potem przez wagon przemaszerowało kilkunastu policjantów w bojowym rynsztunku z kamizelkami i hełmami w dłoniach, zbrojni w strzelby, obwieszeni pociskami, niektórzy nosili butle z gazem z miotaczami. Po chwili zawrócili, później raz jeszcze przemierzyli wagon, by w końcu spocząć przy oknach. Wielkie chłopy zaczęły dyskusje o sposobach wypasania krów, o używanych samochodach, a po chwili większość odcięła się i zaczęła pisać smsy, korzystając ze swoich niesmartfonowych komórek.
Na ręku wojskowego z przedziału widniał złoty zegarek, w dłoni trzymał telefon komórkowy – na długim sznurku-gumce – który mocno ściskał i na który co chwilę zerkał. Nie odzywał się do nikogo. Lekko zdenerwował się, kiedy dosiadła się do nas para czterdziestolatków i kobieta zajęła miejsce, które wcześniej uznał za swoje, chociaż miał jednak bilet na środkowe siedzisko.
Parka, która się dosiadła, od czasu do czasu tylko rozmawiała ze sobą. A to że on już je kanapeczki, a to że mu słabo to idzie, a to że on woli gumowe, a one są chrupiące, a może zjedzą, a może nie zjedzą kolację jeszcze po powrocie. Ona wyruszyła do toalety i do WARSa, wróciła zła, narzekając, że to jeszcze nie sezon, a w restauracyjnym kolejki i siedzą i stoją i piją i jedzą, a ona przecież chciała napić się kawy. Ostatecznie zamówiła z wózka herbatę z mlekiem i wróciła do lektury „Gali”, a może „Flesha”, podczas gdy on męczył cały czas pismo dla biznesmenów i popijał napój energetyczny.
W przedziale byłem jedynym komputerowcem i jedyną osobą, która korzystała z elektryczności. Chyba że doliczyć biznesmena z ajfonem oraz jego żonę i wojskowego z komórką.