28 września 2016 roku wziąłem udział w dyskusji w ramach XI Kongresu Zarządzania Oświatą. W trzydniowym spotkaniu wzięło udział ponad tysiąc osób, w związku z czym i przy okazji panelu nie było problemów z publicznością. Zwłaszcza, że brała czynny udział w toczącej się dyskusji.
Spotkanie prowadził prof. UAM dr hab. Jacek Pyżalski. To właśnie dzięki jego zaproszeniu wziąłem udział w dyskusji i mogłem przedstawić swój pogląd na kilka spraw. W związku z tym, że wypowiadało się aż siedmioro dyskutantów oraz przy każdym pytaniu oddawano głos sali, nie było szans ani potrzeby, żeby udzielać się przy okazji każdego poruszanego tematu. A tych prowadzący zaplanował aż dziewięć, z czego ostatecznie omówiliśmy sześć. Zabrałem głos przy dwóch kwestiach, które dla mnie najmocniej wiązały się z podejmowaną przeze mnie na co dzień tematyką. Otóż nie mogłem przejść obojętnie wobec pytania „W jakim stopniu wychowanie w polskiej szkole to pozór, wydmuszka, a w jakim autentyczne działanie?” i oczywiście wobec „Co zmieniło w wychowaniu zmediatyzowanie funkcjonowania młodych ludzi (Internet)?”. Poniżej prezentuję rys moich wypowiedzi, chcąc przybliżyć Wam pogląd na wspomniane sprawy.
Czy wychowanie w polskiej szkole to wydmuszka? Odpowiadając, przywołałem oczywistość, że przekazywanie wartości wymaga nawiązania relacji. Wymaga to także zaangażowania, bo jak spotykać się z uczniami i budować z nimi relację w poszerzonej rzeczywistości, w której żyją i która zmienia ich przyzwyczajenia komunikowania? Zwróciłem uwagę na brytyjski przykład. Sonia Livingstone i Julian Sefton-Green w swojej najnowszej książce „The Class. Living and Learning in the Digital Age”, przedstawiającej roczną obserwację prowadzoną w klasie jednej z londyńskich szkół, przyglądali się m.in. wykorzystywaniu technologii komunikowania. W badanej społeczności zarówno uczniowie, jak i nauczyciele, zamiast skupić się na budowaniu współpracy, możliwej obecnie szerzej niż kiedyś dzięki cyfrowym technologiom, budowali swoje strefy kontroli. Ich zdaniem młodzi ludzie sporo inwestowali, żeby pewne obszary życia nie łączyły się ze sobą. Nie interesował ich zatem np. pomysł tworzenia wspólnej grupy na Faceboooku z nauczycielką i wymiana informacji w ten sposób. Przy czym sami nauczyciele nie próbowali wykorzystywać tego rodzaju nowości, woląc przesyłać np. maile w modelu „jeden do wielu”, a nie umożliwiać poziomą wymianę komunikatów. Tym samym możliwość wychowywania przy użyciu nowych narzędzi, ale również w poszerzonych światach młodych ludzi, stawała się niemożliwa. I wygląda to podobnie w polskiej szkole, a przyczyn jest wiele: braki kompetencji, nieufność, poczucie zagrożenia, chęć utrzymania swojej bezpiecznej pozycji i stosowanie różnych modeli komunikowania. Powiedziałbym nawet, że mamy do czynienia z ukrytym programem różnych modeli komunikowania, czyli przyswajaniem wartości, które nie są wpisane w cel edukacyjny, a wynikają z wyborów obu stron odnośnie prowadzenia komunikacji. Położyłem na to nacisk, przypominając o wojskowo-fabrycznych korzeniach współczesnej szkoły, ponieważ Jacek Strzemieczny z Centrum Edukacji Obywatelskiej wspomniał wcześniej, że wychowanie w szkole odbywa się niejako przy okazji i szkoła różni się od instytucji, które wychowanie przesuwają na pierwszy plan, jak np. harcerstwo czy wojsko.
Co zmieniło w wychowaniu zmediatyzowanie funkcjonowania młodych ludzi (Internet)? Jak pokazują badania kompetencji cyfrowych nastolatków, prowadzone co prawda już trzy lata temu przez Fundację Orange, ale wnioski uważam za wciąż istotne – im starsze dzieci, tym rzadziej rodzice doradzają im odnośnie korzystania z technologii. Może to mieć różne przyczyny – brak wiedzy rodziców, ale też przekonanie, że to młodzi znają się lepiej i nie potrzebują pomocy. Z doświadczenia zdobytego podczas uczenia przyszłych nauczycieli i nauczycielek specjalności filologicznych, wiem że uczelnie nie uczą przyszłych uczących, jak korzystać z nowych technologii w edukacji. Poza tym, szkolna podstawa programowa kształcenia ogólnego jest „medialnie rozproszona” przedmiotowo i jednocześnie rozbija odpowiedzialność za rozwój kompetencji medialnych na wszystkich nauczycieli. Ci uczą się na własną rękę i eksperymentują, jeśli mają motywację i chcą się uczyć, a takich jest niewielu. Uczniowie zostają sami. I to wszystko w świecie, w którym komórka to pierwsze narzędzie dostępu do sieci, a w szkołach uczy się generacja Z, której jedna z najważniejszych potrzeb to bycie podłączonym.
Nauczyciele często nie zdają sobie sprawy, że status w grupie rówieśniczej zdobywa się lub utrzymuje na bazie posiadanego sprzętu (telefon z Androidem może oznaczać, że komunikując się przez SMS generujesz zieloną chmurkę, a przy iOS – niebieską, lepszą). Dostęp do sieci oznacza bycie w świecie rówieśniczym, ale w świecie tym to, co brzydkie, czym nie warto się chwalić, nie ma szans. Nie wystarczy sprzęt, nie wystarczą kompetencje, trzeba mieć jeszcze co pokazywać, żeby zdobywać uwagę rówieśników. Młodzi żyją w świecie, w którym status majątkowy i kapitał kulturowy przekładają się na uczestnictwo w kulturze i edukacji i na przyswajane wartości. Kształtowane równolegle wobec szkoły, a właściwie pomimo niej. I szkoła nie ma świadomości, że tak jest, w związku z czym nie ma szans generować jakichkolwiek programów naprawczych, nastawionych właśnie na łączenie przez wartości. A przez zaniechanie i omijanie niektórych tematów, np. zakazując korzystania z mobilnych urządzeń, powiększa przepaść pomiędzy przedstawicielami różnych grup uczestniczących w szkolnym życiu. Status quo jest okrutny, ale przy biernej postawie instytucji nie da się go utrzymać. Co dla szkoły, ale chyba bardziej dla osób, które muszą spędzać w niej większość młodego życia, może oznaczać katastrofę – brak wsparcia, brak zrozumienia, brak stawiania celów związanych z życiem, brak odniesień do prawdziwej rzeczywistości młodych.
Mit o szkodliwości ekranów łatwo podtrzymywać, ale ekrany nie muszą być złe, tworzą po prostu inną rzeczywistość komunikowania, dają też szansę na wychowywanie. Wymaga to jednak wysiłków ze strony systemu edukacji i oddolnych działań samych nauczycieli. Agata Hofman zaproponowała w rozmowie coś, co proponuje swoim studentom, ucząc ich korzystania z nowych technologii – liczcie godziny spędzane przy cyfrowym sprzęcie, zarezerwujcie sobie dzień bez technologii, bo to sprzyja budowaniu relacji, np. rodzinnych. Traktuję ten głos jako wołanie o rozwagę, o krytyczne podejście do nowości i bezsensownego nadmiaru komunikatów. I to jest w porządku, o ile na drugiej szali położymy także naszą próbę poznania świata młodych i wejścia w niego z propozycjami edukacyjnymi. Zarówno młodzi jak i starzy mają sobie ciągle coś do zaoferowania, co zwłaszcza w sytuacji przymusu i hierarchicznej komunikacji, jest ogromnie trudne, na co zwracali uwagę wspomnieni Livingstone i Sefton-Green, ale nie jest niemożliwe. Kulturowy i edukacyjny potencjał nowych technologii wciąż jest na wyciągnięcie ręki.
Zdjęcie: Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty.