10. kwietnia wziąłem udział w wykładzie Damiana Ciachorowskiego – eksperta edukacyjnego, który przedstawił student(k)om nauczycielskich filologii możliwości zdobywania doświadczeń edukacyjnych za granicą oraz podjął temat potrzeb edukacyjnych różnych pokoleń.
Inicjatorem i organizatorem wykładu był Arkadiusz Kalinowski – student anglistyki Uniwersytetu Gdańskiego, którego zaproszenie na wykład przyjął Damian i któremu ogromnie dziękuję za przygotowanie spotkania. Wystąpienie zatytułowane „Edukacja w postępującej globalizacji” poświęcone było edukacji, którą zdaniem eksperta należy rozumieć jako proces. Według niego to istotne w szkole, która jest hermetyczną instytucją, nie zmieniającą się pomimo upływu lat i to bez względu na to, że wewnątrz niej aż „buzuje” – jak stwierdził Damian – od różnych pomysłów, osobowości itp.
Szkoła jest hermetyczna – bez zmian, mimo upływu lat i pomimo tego, że w środku „buzuje”.
Sporą część wystąpienia zajęła prezentacja programu Erasmus+, przy którym Damian jako ekspert pracował przez kilka lat. To interesujący program skierowany m.in. do kadry nauczycielskiej, który jednak nie jest odpowiednio dobrze znany przez nauczycieli, nauczycielki i samych studentów nauczycielskich kierunków. Pozwala jednak na zdobywanie ciekawych, edukacyjnych, dydaktycznych doświadczeń, które można wykorzystać w pracy, budując jednocześnie międzynarodową sieć edukacyjnych kontaktów. Chociaż Erasmus+ uważam za istotny, jeśli chodzi o perspektywy rozwojowe osób, które pracują lub chcą pracować w obszarze edukacyjnym, to jednak nie program był z mojej perspektywy najważniejszy.
Istotne wydało mi się zwrócenie uwagi na planowanie pracy z projektem w szkole, w warunkach wielopokoloniowej różnorodności uczestników procesu edukacyjnego. Zdaniem Damiana, żeby rozpocząć w szkole pracę z projektem, niezbędna jest analiza potrzeb, którą można zrealizować przez postawienie kilku pytań: kto? Co? Gdzie? W jaki sposób? Po co? To właściwie podstawowe pytania, ale często zapomina się o nich przy projektowaniu działań edukacyjnych i w swoich wystąpieniach często również zwracam uwagę na konieczność rozpoczynania pracy od diagnozy otoczenia i wyznaczenia celów edukacyjnych. Szkoła, jak wskazywał Damian Ciachorowski, funkcjonuje jako zlepek działań osób wywodzących się z różnych pokoleń. W instytucjach formalnej edukacji wciąż obecni są przedstawiciele tzw. „baby boomers” (urodzonych pomiędzy 1945 a 1960), generacji X (1960-1980), pokolenia Y, zwani także millenialsami (1980-1994), generacji Z (1995-2010) oraz pokolenia Alfa, czy jak wolą niektórzy „glass generation” (od 2010).
Świadomość przynależności uczestników do różnych pokoleń (których granice są oczywiście umowne) daje pełniejszy obraz społeczności edukacyjnej i edukacji, która może być realizowana w różnych obszarach: edukacji formalnej, pozaformalnej oraz nieformalnej (odbywającej się w trakcie życia). Każde pokolenie może mieć inne zapatrywania na to, jak powinna wyglądać edukacja, gdzie powinna się odbywać, jak powinna być prowadzona, przez kogo i przy użyciu jakich metod i pomocy. To oczywiście może powodować zgrzyty i starcia pomiędzy nie tylko nauczycielami i uczniami, ale również w samym gronie nauczycieli, zróżnicowanym pokoleniowo.
Projektując działania edukacyjne dla młodych pokoleń, np. pokolenia Z, warto pamiętać o potrzebach osób, które z uwagi na rozwój mediów cyfrowych nie traktują szkoły jako jedynego, ani nawet głównego źródła informacji. Ich przestrzeń edukacyjna to nie tylko klasa szkolna z nieodłącznymi atrybutami ławki, tablicy i nauczyciela-kierownika. Ich przywiązanie do natychmiastowego dostępu, podłączenie do sieci i skutki tego w rodzaju FOMO (lęku przed odłączeniem i byciem na bieżąco) wiąże się z ich potrzebami. I jak mówił Damian – połowa przedstawicieli pokolenia Z może już w 2023 roku (powoływał się na raport, którego jednak nie zarejestrowałem) będzie chciała pracować zdalnie. Miejsce, stanowisko pracy, wiąże się z technologicznymi przyzwyczajeniami, a stały adres, jeśli ma się w kieszeni smartfon, można mieć w sieci (co oczywiście u wiele osób, moim zdaniem, będzie powodować frustrację, jeśli jednak wpadną w tryby zwyczajnej pracy za biurkiem, w „ołpenspejsie” itp.).
Tylko zmotywowany nauczyciel, który wzmacnia swoje kompetencje w różnych obszarach, może zostać autorytetem.
Planowanie procesu edukacyjnego nie powinno się również odbywać w oderwaniu od nowych metod – np. metody projektu, pamiętaniu o tym, że obecnie uczymy się przez całe życie i potrzeba pokolenia X jednej pracy do emerytury nie jest już właściwie możliwa do zaspokojenia, a co więcej – młode osoby z pokolenia Z czy nawet Y wcale jej nie podzielają. Dzisiejszy nauczyciel nie może być autorytetem, jeśli nie wzmacnia swoich kompetencji. A „odtwarzacze”, jak mówił Damian, korzystający ze schematów, nie uwzględniający różnych styli uczenia się i nie zwracający uwagi na indywidualne potrzeby uczniów, nie będą w stanie przygotować młodych ludzi do samodzielnego uczenia się i nieustannego rozwoju.
Wykład kończyła propozycja, by potraktować ucznia jako produkt biznesowy. To oczywiście kontrowersyjne, biorąc jednak pod uwagę, że dzisiejsze produkty tworzy się w oparciu o rozpoznanie rynku, potrzeb (lub tworzenie tych potrzeb) konsumentów, sięgnięcie po biznesową retorykę wcale nie musi być złym pomysłem. Pytanie tylko, na ile ramy systemowe da się przekraczać, albo naginać na naszą, edukacyjną korzyść i czy atmosfera współpracy, dzielenia się, wspólnego uczenia, jest możliwa w szkole odwołującej się do hierarchicznej tradycji, nie wiadomo dokąd prowadzącej, którą Paulo Freire opisał kiedyś jako „bankową koncepcję edukacji”. Nauczyciel wpłaca depozyty do uczniowskich głów, a oni je na żądanie wypłacają. Nadzieja w młodych ekspertach i ekspertkach, otwartych nauczycielkach i nauczycielach i samych uczniach i uczennicach, którym nie wystarczy już szkolny przekaz i nie zadowalają się również szybką odpowiedzią z Wikipedii lub internetowej ściągi, bez poszukiwania dalej.
Wpis zrealizowano w ramach stypendium z budżetu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.