Większość młodych ludzi korzysta z serwisów społecznościowych. Wiele szkół i nauczycieli chętnie usunęłoby media społecznościowe ze szkolnych klas i ze szkoły. Jak przygotowywać do uczestnictwa w kulturze, jeśli instytucja przekazująca wiedzę i wartości spycha główne kanały komunikowania uczniów na margines?
Odkąd zetknąłem się z mediami społecznościowymi, uważam, że ich wykorzystywanie w edukacji jest niezbędne. Niezbędne jest także przygotowywanie do ich wykorzystania. Mam jednak wrażenie, że w Polsce mamy edukacyjny zwyczaj, funkcjonujący przynajmniej w systemie edukacji i pielęgnują go również niektórzy badacze, każący traktować nowości jako zagrożenie. Dlatego mówimy od dwudziestu lat o „świecie realnym i wirtualnym”, organizujemy konferencje pod hasłem „Media – szansa czy zagrożenie”. Wtłaczamy uczniom monologi na temat bezpieczeństwa w sieci i cyberprzemocy, chociaż nie mamy pojęcia o codzienności w ich cyfrowych realiach. Nie wszyscy, oczywiście, czego dowodem jest choćby Marta Florkiewicz-Borkowska, nauczyciel roku 2017 (zerknijcie na blog Marty). Presja systemowa, by wyciąć smartfony i narzędzia dostępne za ich pomocą, odciąć dzieciom wi-fi i możliwość budowania niewidocznej dla nauczycieli platformy kontaktu, jest spora. Naciskają również ci nauczyciele, którzy nie są biegli w obsłudze „nowości” i boją się uczyć wspólnie z uczniami oraz rodzice, według których korzystanie z „komórek” itp. to strata czasu. No chyba że „tylko do uczenia się”, przez co wydzielają swoim dzieciom sprzęt na godziny. Oczekując, rzecz jasna, edukacyjnych – czytaj w postaci stopni – efektów.
Kilka dni temu, podczas zajęć „Umiejętności akademickich”, obserwowałem studentów i studentki, z którymi pracowałem w sali komputerowej. Siedzieli przy pecetach i nie rozumieli, czemu zajęcia nie odbywają się w „normalnej” sali, i nie spędzamy czasu na czytaniu drukowanych tekstów. Korzystaliśmy z narzędzi pozwalających na tekstową rozmowę, a właściwie studentki i studenci omawiali realizowane projekty, a ja miałem możliwość włączania się w dyskusję. I jedna ze studentek napisała do koleżanki:
Inne grupy mówiły, że to nudne zajęcia. Nie wiem, z kim i gdzie mieli, ale chyba nie w pracowni komputerowej. Możemy być cały czas na naszej wspólnej grupie i to jest fajne.
Studentki i studenci nie tylko komunikowali się przez kanał dostępny wraz z narzędziem do wspólnej pracy, ale mogli również korzystać z innych kanałów, które pozwalały im na bycie razem, omawianie wspólnych spraw związanych lub nie z bieżącymi zajęciami. Czy ich uwaga była rozproszona? Być może. Czy mnie to przeszkadzało? Nie. Czy obniżało efektywność pracy? Nie wiem. Udało się zrealizować wszystkie zamierzone cele.
Podczas jednego z wyjazdowych szkoleń, tak się złożyło, że w mojej rodzinnej miejscowości, pracowałem z nauczyciel(k)ami. Zaplanowałem spotkanie tak, że korzystałem kilkakrotnie z materiałów dostępnych na YouTube. Mocno się zdziwiłem, kiedy okazało się, że nie mogę wyświetlić wideo, ponieważ kontrola rodzicielska zabrania w szkole korzystania z wybranych serwisów. Wspólnie z uczestni(cz)kami doświadczyliśmy, chociaż zdecydowanie z mniejszym natężeniem, tego, co odczuwają uczniowie – blokady dostępu do informacji i platformy kontaktu. O takim blokowaniu, określanym wprost jako cenzura, pisał kilka dni temu w edsurge.com Jenny Abamu. Zwrócił uwagę, że już nie tylko bibliotekarze, ale także kadry zarządzające szkół zaczynają zdawać sobie sprawę z obowiązku uczenia, jak odpowiedzialnie korzystać z mediów społecznościowych. Abamu, powołując się na nich, zwraca uwagę, że prawo, mające chronić dzieci – Children’s Internet Protection Act – jest obecnie często wykorzystywane jako usprawiedliwienie dla ograniczenia dostępu do treści. Jego zdaniem posunięto się za daleko, blokując także możliwość korzystania z wartościowych zasobów. Abanu przywołuje Stevena Yatesa, szefa American Association of School Librarians, który kieruje uwagę, w temacie cenzurowania treści, w stronę edukacji obywatelskiej:
W swoim tekście Abamu podaje także przykład szkoły, która korzysta z kilku serwisów społecznościowych, włączając prowadzoną tam aktywność i treści w życie szkoły i zamykając dostęp tylko w momencie prowadzenia testów. Zwraca również uwagę na placówki, w których nauczyciele, by móc korzystać z niektórych serwisów, muszą wypełniać specjalne formularze i prosić o pozwolenie dyrekcję.
Można, oczywiście, powiedzieć, że zajmuję się nieistotną kwestią, bo „uczniowie nie powinni rozpraszać uwagi i korzystać z mediów niepotrzebnych w trakcie zajęć” (wyobraźcie sobie któregoś ze swoich „ulubionych” nauczycieli i włóżcie im ten cytat do ust). I to bez względu na to, czy szkolą się aktualnie młodzi ludzie w szkole, uniwersytecie, czy są to nauczyciele podczas warsztatu. Poza tym, uczniowie mają przecież do dyspozycji telefony, dostęp do sieci za ich pomocą i w każdej chwili mogą korzystać ze swoich urządzeń. Moje doświadczenia pokazują mi jednak, że zaangażowanie studentek i studentów w aktywność w serwisie społecznościowym, chociaż to wyzwanie dla pedagoga, pomaga zbudować lepszy kontakt z grupą, nawet jeśli, a może dzięki temu, że część komunikacji przenosi się do np. facebookowej grupy.
Wyjątkowość możliwości skorzystania z własnych kanałów komunikowania podczas zajęć, czy brak dostępu do istotnych dla młodych treści w szkole lub na uczelni, to wyraźny sygnał, że szkoła i nauczyciele (nie wszyscy, rzecz jasna i nie wszystkie szkoły), boją się nowości. I nie tylko z powodu patrzenia przez pryzmat własnych medialnych doświadczeń, często hierarchicznych, jednokierunkowych i nieinteraktywnych. Także z uwagi na umaszynowienie procesu edukacyjnego, który skupił się na taśmowej produkcji, wykazywaniu skuteczności, rywalizacji, zmuszaniu jednostki do wysiłku na rzecz polepszania punktowego statusu instytucji i możliwości bezdusznego porównywania efektów polskiego systemu edukacji z innymi państwami. Pozornie jednak Ministerstwo Edukacji Narodowej nie zmusza do wprowadzania zakazów, o czym pisze m.in. „Gazeta Wyborcza”, przy czym artykuł dotyczy… opisu sukcesów szkoły, która zakazała korzystania z „komórek”. A my wciąż tkwimy w rzeczywistości post-giertychowskiego zakazu używania tego, co nieznane i łatwego zamieniania młodzieżowych komunikatorów w kozły ofiarne, odpowiedzialne rzekomo za patologie systemu edukacji…
Wpis zrealizowano w ramach stypendium z budżetu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.