Korzystanie ze smartfonów jest coraz bardziej powszechne. Korzystają nie tylko nastolatki i dzieci, ale również dorośli. Rodzice coraz częściej komunikują się ze znajomymi, korzystają z aplikacji rozrywkowych czy nawet realizują zadania związane z pracą, własnymi zainteresowaniami i rozwojem przez smartfony i tablety.
Coraz częściej zdarza się, że zza ekranu własnego telefonu mówimy dzieciom… żeby przestały korzystać z telefonu. Nauczycielki i nauczyciele podobnie jak uczniowie i uczennice korzystają podczas lekcji ze swoich urządzeń mobilnych. Nie odwołuję się tu do badań, ale do rozmów, własnych obserwacji, chociaż ten wątek na pewno byłby badawczo interesujący i mógłby pokazać polską szkołę z nieco innej perspektywy. Niektórzy używają aplikacji, nie bacząc na reakcje uczniów, którym się tego zabrania. Inni – podobnie jak ich podopieczni – w ukryciu, pod ławką. W uniwersytecie nie jest inaczej – studenci patrzą na mnie czasami dziwnie, jeśli zerknę do smartfonu, a nie wiedzą, że mam tam np. rozpisany scenariusz spotkania. Wykładowcy potrafią się denerwować, że ktoś „siedzi w telefonie” podczas wykładu lub ćwiczeń, podczas gdy może przecież akurat notować, albo nagrywać spotkanie. To ostatnie nie jest mile widziane, ale zostawiam temat na inną okazję. Coraz częstsze używanie mediów mobilnych przez dorosłych będzie pewnie przez moment tworzyć dziwną sytuację – z jednej strony używamy narzędzi, co do których nie chcemy, żeby używały ich często nasze dzieci. Stąd mierzenie czasu, co polecają pediatrzy i o czym piszę w części na temat czasu ekranowego. Szkoła również niezbyt często włącza korzystanie ze smartfonów w swoje działania, budując negatywny, a przynajmniej chłodny klimat w stosunku do urządzeń, które po ukończeniu szkoły przez uczniów, w niejednej pracy, będą często przez nich wykorzystywane.
My, dorośli, jesteśmy często również zakłamani pod innym względem. Nie tylko zabraniamy lub reglamentujemy dostęp do urządzeń, z których sami korzystamy. Coraz częściej poznajemy ludzi, również swoich partnerów (pozdrawiam moją ukochaną Żonę Justynę, poznaną… przez Facebooka), korzystamy z aplikacji randkowych, gdzie partnerów wybiera się na zasadzie quizów, testów osobowości czy szybkiego przeciągania kciukiem, jeśli nie interesuje nas zdjęcie profilowe. W tym samym czasie wolelibyśmy, żeby nasze dzieci miały kolegów i koleżanki z krwi i kości, nie tylko tych, z którymi nieustannie klikają. Wspomnienie trzepaka, podwórka z blokowiska czy paczki znajomych, z którymi nie można było się kontaktować inaczej niż twarzą w twarz lub przez telefon stacjonarny, z którym zamykaliśmy się w pokoju, okazują się ważniejsze niż nasze własne, bieżące doświadczenia zapośredniczonych kontaktów ze znajomymi. Czy to nie dziwne?
Wpis zrealizowano w ramach stypendium z budżetu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.