Nowy rok szkolny. Nowe nadzieje. Nowe zadania. Szkoła dotyczy nas wszystkich, ale zmienia się wolniej niż otaczająca rzeczywistość. Co robić, z czego korzystać, żeby edukacja nadążała za edukacyjnymi potrzebami i mogła sprostać edukacyjnym wyzwaniom?
Odprowadziłem dzisiaj córkę do przedszkola. Tłum rodziców i dzieci. Nauczycielki próbujące ogarnąć otoczenie, przy jednoczesnym odpowiadaniu na prośby, instrukcje i obawy rodziców – wiadomo, każdy Krzyś i każda Krysia są najważniejsi na świecie. Sam prosiłem o oznaczenie nożyczek, żeby moja pierworodna nie korzystała z tych dla dzieci praworęcznych. Budynek ten sam, co rok temu, ale czy świat wciąż jest w tym samym miejscu? Zastanawiałem się, na co zwrócić uwagę, jakie technologie mogłyby sprawdzić się w instytucjach edukacyjnych lub posłużyć choćby jako inspiracje do działań. Wybrałem kilka, uwzględniając także te, o których myślałem do niedawna źle lub nie byłem co do nich przekonany.
Zaloguj się do szkoły – smartfon
Wydawałoby się, że nie ma o czym rozmawiać. Młodzi korzystają ze smartfonów. Im dzieci starsze, tym więcej posiada swoje sprzęty. Wśród nastolatków właściwie każdy ma telefon. W ostatnich kilku latach zrodził się i opanował umysły sporego grona nauczycieli, kadry zarządzającej i polityków lęk przed smartfonami. To właściwie panika. Dajemy sobie wmówić, że o mobilnych urządzeniach trzeba mówić w kontekście zagrożeń, a nie potencjału i korzyści (ciekawa rozmowa na ten temat z prof. Jackiem Pyżalskim odbyła się niedawno w TOK FM – warto posłuchać). Francuski zakaz korzystania ze smartfonów to zwieńczenie techno-paniki, podczas gdy nastolatki i rodzice korzystają z urządzeń ekranowych – w tym w większości mobilnych – tyle samo godzin w ciągu dnia (pisałem o tym kilka dni temu). Nauczyciele jednak w większości nie są przygotowani do twórczego używania smartfonów.
Tablet w klasie – nieporozumienie?
O ile smartfony mogłyby być swego rodzaju naturalnym narzędziem edukacyjnym, gdyby nie służyły tylko do rozwiązywania quizów i zadań, jakie dałoby się zrealizować również w zeszycie, to tablety są w pewnym sensie edukacyjną pomyłką. I nie, nie chodzi mi o ich potencjał. W wielu sytuacjach tablet sprawdziłby się świetnie i lepiej niż smartfon, choćby z uwagi na wielkość ekranu. Trudność polega na częstym traktowaniu tabletów jako urządzeń, które mieć trzeba, bo gwarantują nowoczesność szkoły. Nie zwraca się jednak uwagi na kilka kwestii (pracowałem z tabletami i dziećmi m.in. w Muzeum Emigracji, kończę właśnie robotę jako ekspert wykorzystujący zakupione do szkoły tablety w pracy z nauczyciel(k)ami):
-
- tablety powinny być pod opieką administratora, który zadba, by ściągane przez uczniów treści nie zatkały pamięci i by aplikacje lub gry, które nie są potrzebne, nie znajdowały się na dysku (co jest potrzebne, to kwestia dyskusyjna) oraz dopilnuje, że urządzenia są gotowe do użytku. Przejechałem kilka miesięcy temu 150 kilometrów na szkolenie, a wszystkie tablety odmówiły posłuszeństwa z powodu braku aktualizacji,
-
- tablety wymagają sprawnie działającego wi-fi i szybkiego dostępu do internetu. Bez tego możemy zapomnieć o pracy w chmurze i współpracy z wykorzystaniem sieci oraz wykorzystaniu wielu aplikacji (np. do rozszerzonej rzeczywistości, publikacji zdjęć, szukania informacji),
-
- warto korzystać z chmury i jednego konta dla wszystkich – można wówczas dzielić się danymi, wspólnie tworzyć narracje, prezentacje, gromadzić dane,
-
- wydawanie tabletów, potwierdzanie ich przyjęcia (sam tego doświadczyłem), oddawanie – zajmują sporo czasu. Im więcej osób w klasie – tym dłużej. Jestem fanem cyfrowych urządzeń, ale przy takim podejściu szybciej coś pokazać uczniom za pomocą prezentacji lub uruchomienia strony, aplikacji u siebie, albo nawet opowiedzieć bez dodatkowych mediów,
-
- nauczycielki i nauczyciele powinni sami korzystać i przetestować możliwości urządzenia, chcąc używać go na lekcji. Warto również pomyśleć o skorzystaniu z wiedzy uczniów i uczeniu się wspólnie z nimi oraz np. pracy w grupach – do tego potrzebna jest sieć, w przeciwnym razie uczniowie i uczennice będą całą grupą patrzeć w jeden tablet,
-
- uczniowie powinni móc zapoznać się z urządzeniami, pobawić nimi, nawet robiąc selfie itp., zanim przejdziecie do aktywnego wykorzystywania. W przeciwnym razie mogą stracić zainteresowanie narzędziem,
-
- tablety powinny znajdować się w sali, w której będą prowadzone zajęcia. Przepychanie całej szafy z półkami na tablety i gniazdami ładowania nie zawsze jest możliwe, do tego zajmuje cenny czas. A jeśli tablety nie mają swojego stałego miejsca, jak szafa ładująco-składująca, tym gorzej i trudniej, chyba że zaufacie pomocnym uczniom. Wówczas da się skorzystać z tabletów wszędzie, gdzie jest dostęp do sieci. Nawet na boisku szkolnym.
Programowanie i roboty
Programowanie nie jest po prostu trendy. Przygotowanie do jego nauki zapisane jest w podstawie programowej dla klas I-III. Stąd wysyp wielu ofert dotyczących szkoleń, współpracy ze szkołami, a także urządzeń i materiałów do nauki programowania. Mam to szczęście, że przez najbliższy rok będę pracownikiem projektu Koder Junior w Województwie Pomorskim. Szkolimy nauczycielki i nauczycieli do wykorzystania cyfrowych narzędzi w nauce programowania właśnie w ramach pierwszego etapu edukacyjnego. Będę także pracował ze studentkami i studentami, m.in. pedagogiki wczesnej edukacji w Instytucie Pedagogiki Uniwersytetu Gdańskiego w projekcie „Medialab UG – nowoczesna edukacja cyfrowa i techniczna”, gdzie wykorzystamy m.in. roboty do uczenia się programowania. Za dużo o sobie. Opcji jest wiele, od możliwości uczenia się w ramach kodowania na dywanie (w sieci sporo można znaleźć na ten temat – np. na stronie projektu o tej samej nazwie) po wykorzystanie urządzeń mobilnych i robotów, a także gier wykorzystujących rzeczywistość rozszerzoną. Zaciekawiło mnie ostatnio ScottieGo, które być może uda się przetestować w nadchodzącym roku – w pakiecie otrzymuje się zarówno fizyczne klocki, jak i aplikację, która korzysta z klocków.
Nawet podstawowa wiedza o programowaniu może być w przyszłości przydatna – choćby dla zrozumienia funkcjonowania otaczających nas narzędzi, działania sprzętów, np. robotów, które będą nas otaczać coraz częściej, ale także botów w serwisach społecznościowych i botów, które służyć nam będą radą lub realizować różnorodne usługi. Przyda się także w organizowaniu życia, planowaniu i wyznaczaniu sobie zadań.
Tablica w każdej klasie. Tylko po co?
Chciałem napisać, że program wyposażania szkół w tablice interaktywne, to beznadziejny pomysł. Spojrzałem jednak na stronę „Aktywna Tablica” i widzę, że w ofercie są ekrany interaktywne, do których dodawane są również roboty. Nie oszukujmy się – tablica interaktywna niczego nie zmienia, jeśli wciąż działamy w systemie nauczyciel-centrum i uczniowie-peryferia. Naprawdę trzeba pomysłu, żeby chociaż trochę odejść od logiki centralizacji i hierarchii. Lepsze byłyby stoły interaktywne, połączone z pracą w grupie. Wydaje mi się jednak, że interaktywne ekrany są nieco lepsze od tablic i bardziej odpowiadają na potrzeby uczniów, mających doświadczenia ze szklanymi interfejsami. Zakładam, że oferują także możliwość podziału ekranu na obszary robocze, co mogłoby zainspirować nauczycieli do kreatywnych pomysłów. Roboty również robią swoje – jeśli pojawią się w każdej szkole, może coraz częściej będą pojawiać się pomysły na ich kreatywne wykorzystanie.
Wideo na żądanie, wirtualna rzeczywistość i asystenci głosowi
W USA więcej rodzin z małymi dziećmi (od 0 do 8 lat) posiada subskrypcję serwisów wideo (jak np. Netflix) – 72%, niż telewizji kablowej – 65% wynika z raportu przygotowanego przez Common Sense Media. Raczej nie ma powodów, by sądzić, że u nas nie będzie niebawem podobnie. Filmy na żądanie dostępne w Polsce m.in. przez Netflix, HBO Go, Showmax czy choćby CDA (chociaż to serwis nieco innego typu), w dodatku na różnych urządzeniach, pozwalają nie tylko na natychmiastowy dostęp i personalizację oferty (podpowiedzi, kontynuację oglądania itp.). Umożliwiają również budowanie własnego medialnego świata i mogą skutkować rzadszym wspólnym konsumowaniem mediów (to tylko domysł). Nie powinien z tego wynikać wniosek, że trzeba ograniczać własny i dziecięcy czas dostępu, ale organizować np. wspólne korzystanie z cyfrowej rozrywki: gier, filmów, seriali, działań twórczych, uczestnictwa w serwisach społecznościowych itp.
Zerknijcie na kilkuminutowy film dołączony do raportu z 2017 roku. Rodziny będą coraz bardziej nie tyle otoczone mediami, co będą funkcjonować z ich wykorzystaniem i budować więzi poprzez media i na bazie mediów (co trwa już od kilkudziesięciu lat, ale postępuje). Odłączenie się już nie wystarczy. Budowanie relacji bez mediów i przeciąganie momentu dostępu do mediów – to za mało. Trzeba odnaleźć się w rzeczywistości, w której rodziny posiadają nie tylko smartfony, ale smart-telewizory, kilka tabletów, zarządzaną dotykowo i przez aplikację smart-lodówkę, pralkę i piekarnik, a do tego rzeczywistość rozszerzoną i gogle do wirtualnej rzeczywistości. Nie zapomnijcie o asystentach głosowych, z którymi dzieci będą coraz częściej rozmawiać (sam próbuję rozpoznać możliwości Asystenta Google) i smart-zarządzaniu całym domem, od żarówek po… co tam sobie wymarzycie. To wszystko będzie miało znaczenie dla zachowania młodych ludzi również w szkole i trudności w komunikacji na linii nauczyciele-młodzi mogą okazać się coraz większe.
O potencjale wirtualnej rzeczywistości pisała niedawno Justyna w tekście „20 tysięcy kilometrów w godzinę„.
O metodach edukacyjnych i inspiracjach do budowania szkoły przyszłości i edukacji jutra opowiem w kolejnym wpisie.
Fot. 1, 2, 3 http://www.schooltechnology.org Photos of elementary students using iPads at school to do amazing projects. Brad Flickinger CC BY.
Fot. 4 ScratchEd Team CC BY.
Fot. 5. will kay CC BY SA.
Fot. 6. zrzut ekranu ze strony poświęconej Asystentowi Google.