Wykuwamy informacje, spędzając dnie przed ekranami komputerów. Godzinami szukamy surowców w bibliotekach, robimy odkrywki w internecie albo przywracamy do życia przetopiony złom dawniejszych, przetworzonych bitów.
Wykuwamy informacje w uczelniach, podając je z taśmy studentom, którzy z tej samej taśmy mają jak najlepiej wskoczyć na rynek pracy (jak najlepiej dla rynku). Przestajemy pobudzać do myślenia, bo proste przesyłanie informacji jest rzeczywiście proste. Idem per idem. Kopiuj-wklej, forma staje się przekazem, z dysku A kopiujemy na studenckie mózgowe pendrive’y.
Wykuwamy informacje, a studenci odwdzięczają się tym samym, nie szukając odmiennych form, spełniają nasze rozkazy, oczekując marnej zapłaty w postaci ocen, które nic już teraz nie znaczą, bo nie spłacą studenckich kredytów, nie zagwarantują pracy, nie przyczynią się do ćwiczenia krytycznej refleksji, a i stypendiów nie zapewnią, bo te niebawem zastąpi się „diamentowym grantem” lub innymi „nagrodami rektora” dla wybranych.
Wykuwamy informacje w gazetach, biurach reklamy, internetowych portalach. Ćwiczymy się w publikowaniu tego, co najbardziej „klikalne”. Dzięki czemu rosną słupki statystyk i przewidywane notowania na kolejny miesiąc. Pełnimy nocne dyżury i rezygnujemy z wolnych sobót i niedziel, kując nadal w domu biznesowe prezentacje, które szef zlecił na poniedziałek, a za które dodatkowo nie zamierza zapłacić.
Wykuwamy informacje. Walczymy o „kieszonkowe granty”, które pozwolą nam kupić kolejne książki, na jakie z doktoranckich stypendiów lub asystenckich pensji nas nie stać lub po nocach szykujemy kolejne rozdziały prac doktorskich. Zdobycie stopnia pozwoli rozpocząć pracę na uczelni lub wspiąć się w hierarchii informacyjnego biznesu.
Wykuwamy informacje, stając się bohaterami filmów kręconych nieustannie przez pół-ukryte przemysłowe kamery, czy to na korytarzach firm czy holach uniwersyteckich. Przesyłamy informacje o swojej lokalizacji przez telefony, a magnetycznymi kartami nabijamy na elektroniczne czytniki dane o przybyciu i wybyciu, co otwiera nam wejściową lub wyjściową bramkę i odpowiednio zlicza czas pracy. Włączyłem komputer, jestem obecny, proszę, podejrzyjcie, czy odpowiednio wykuwam, powiedzcie mi, co mogę poprawić, by być jeszcze lepszym kowalem, albo rozdajcie studentom ankiety, by sprawdzić, czy uczę tego, co „potrzebne w życiu”, czyli co przyda się w przygotowywanym przez nich CV.
Mamy elektroniczne młotki, obcęgi i dłuta. Potrafimy ich używać, by zdobywać posłuch. Nauczyliście nas kuć tak, by przygotowywać elastycznych robotników wiedzy, podobnych do nas. Myślicie, że będziemy nieustannie trwać w informacyjnym tańcu do wybranej przez Was muzyki? Konsumować biernie filmiki z youtube’a? Całować rękę za bezpieczeństwo gwarantowane przez kamery i płoty za miliony złotych? Zapomnieliście, że jesteśmy z „pokolenia mp3”.
Mamy elektroniczne młotki, obcęgi i dłuta. Nie mamy butelek z benzyną i kamieni. Nie obawiajcie się. Nie będziemy Was podpalać, ani niszczyć Waszych samochodów. To zostawiamy tym, którym skracacie czas pracy w tradycyjnych fabrykach lub wyrzucacie z roboty tuż przed emeryturą, skazując na frustrację i dogorywanie do końca ich dni, bez nadziei na zmianę.
Mamy elektroniczne młotki, obcęgi i dłuta. W podzięce za kamery, będziemy ogłupiającego youtube’a wykorzystywać do publikacji, nagranych z ukrycia, marnych wykładów, gotując się nawet na nagrywanie samych siebie. W podzięce za umowy zlecenia i na czas określony. W podzięce za fizyczne grodzenie płotem i wirtualne grodzenie informacji. Za to, że wytwarzamy wiedzę, ale jej nie posiadamy. Będziemy kopiować do woli, wykradać co lepsze kąski, dzieląc się nimi z innymi robotnikami wiedzy, nic Wam nie płacąc, traktując siebie, wytwórców informacji i wiedzy, jako jedynych prawowitych właścicieli.
Mamy elektroniczne młotki, obcęgi i dłuta. Spodziewajcie się milionów pirackich okrętów, lekceważących Wasze prawa autorskie, które działają na naszą niekorzyść i przyczyniają się do nowych podziałów na bogatych i biednych.
Mamy elektroniczne młotki, obcęgi i dłuta. I nie zawahamy się ich użyć. Nauczyliście nas, jak trzymać w ryzach masy i sterować ich uwagą. Potrafimy odpowiadać na pragnienia tłumów, podtrzymywać je i kanalizować w odpowiednim kierunku. Nauczyliście nas, jak taśmowo produkować określone wzorce ludzi, podążających w wyznaczonym, zaprogramowanym celu. Jednego nas nie nauczyliście, ale tego nauczyliśmy się sami. W czasie wolnym wykuwamy informacyjne wirusy.
Mamy elektroniczne młotki, obcęgi i dłuta. Wystarczy chwila, by do systemu, którym Wy zarządzacie, ale w którym mrówczą pracę zleciliście nam, błędnie ufając, że nie ma alternatyw albo że zagonieni pracą i poszukiwaniem reklamowanego szczęścia nie zechcemy ich szukać, wpuścić wykutego przez nas wirusa i zacząć odmienioną produkcję. Wpuścimy go w wielu miejscach na raz, czasami udając, że to kolejny ulepszony pomysł, zrodzony w ramach nadgorliwej pracy informacyjnych robotników. Sojusz milionów informacyjnych, pirackich ognisk. Taka nasza mała „infomisja”:
„A-ha! Jak was się urodzi cały legion, nikt nie powstrzyma tej epidemii…”.
Tak. „Matka Natura jest po naszej stronie” a „informacja chce być wolna”!