Technologie komunikowania są nieodłączną częścią naszej rzeczywistości. Możemy próbować od nich uciekać, ale prawdopodobnie nie uda się to na dłuższą metę. W pracy, w domu, w trakcie uczenia się korzystamy z różnorodnych narzędzi, źródeł informacji, tworzymy nową wiedzę sami lub we współpracy z innymi osobami. O ile uciekanie od nadmiaru informacji odbywa się w ramach higieny informacyjnej, wszystko w porządku. Jeśli jednak instytucje, które mają przygotowywać kolejne pokolenia do radzenia sobie w dorosłej przyszłości i dalszego rozwijania kultury, uciekają od tematu korzystania z tego, co na co dzień dla młodych ludzi i tak dostępne, sytuacja wygląda nieciekawie.
Tekst jest wprowadzeniem do cyklu artykułów przygotowanych przez zespół projektu badawczego „Dzieci sieci – kompetencje komunikacyjne najmłodszych”. Co kilka dni w EM pojawi się świeży tekst nawiązujący do wyników badania.
Przestarzałe interfejsy?
Szkoła jest specyficzną instytucją. Forma jej funkcjonowania nie zmieniła się mocno od ponad stu lat. Nie jesteśmy pierwszymi, którzy chcieli sztywną matrycę, przycinającą uczniów według wzorca nieuznającego odchyleń, reformować. Pomysły na alternatywne działania edukacyjne, poszukiwania zarówno teoretyczne jak i w eksperymentalnych szkołach mają miejsce niemal tak długo, jak szkoła w znanej nam formie istnieje. Istnieje i ma się dobrze, chociaż rzeczywistość w ostatnim stuleciu mocno przyspieszyła, zmiany pojawiają się coraz szybciej, a od wynalezienia komputerów (minęło przecież mniej niż sto lat od powstania pierwszych maszyn, które przypominałyby chociaż sposobem działania znane nam urządzenia) prędkość nieustannie rośnie. Oczywiście pojawianie się nowych procesorów, pamięci itp. nie musi oznaczać, że pojawiają się nowe sposoby korzystania z maszyn. Interfejsu graficznego używamy (nie wszyscy oczywiście) od trzydziestu lat, a od pierwszej prezentacji myszy i klikania na ekranie, dokonanej przez Douglasa Engelbarta, minęło 45 lat i nie wyszliśmy zbyt mocno poza zarysowaną wówczas wizję sterowania komputerem. Każdy z nas ma dzisiaj do dyspozycji swój Memex, z czego cieszyłby się zapewne Vannevar Bush, a Nelsonowska wizja hipertekstowego łączenia dokumentów, może nie zrealizowana w pełni po jego myśli, „zmaterializowała się”.
Oczywiście, z desktopowych, „stabilnych” rozwiązań przerzucamy się na różnorodne, coraz częściej przenośne urządzenia. Tablety, smartfony, nawet „stare”, dziesięcioletnie komórki pozwalają w ograniczonym zakresie łączyć się z siecią. Ba, mój „komputer stacjonarny” jest puszką wielkości radia samochodowego i mogę go wrzucić do torby, ruszyć z nim na koniec świata. Nie potrzebujemy już jednego okna, które otwierałoby nam internetowe podwoje. W zależności od urządzenia, ale również od potrzeb, korzystamy z aplikacji, otwierających nam potrzebne akurat wycinki sieciowego świata. Pisał o tym Łukasz Mirocha, charakteryzując efekt aplikatyzacji. Dostępność narzędzi wejścia do sieci, powszechność ich wśród młodych ludzi, jak chcą niektórzy „generacji C”, mającej określać ludzi w wieku 18-32, a także rosnący dostęp do internetu dzięki przenośnym urządzeniom, stawia w niezręcznej sytuacji formalne instytucje edukacyjne. Cóż z tego, że będziemy rozmawiać o cyfrowych podręcznikach, na co nam wizje kupowania tabletów dla uczniów, jeśli w przeciętnej szkole nie ma dostępu do…
Szkoła. Luka dostępu
Miałem okazję prowadzić zajęcia na studiach podyplomowych dla nauczycieli, którzy chcieli zdobyć kwalifikacje w zakresie pedagogiki wczesnoszkolnej. To, co mówili o instytucji – nie prowadziłem badań, ale relacje osób z pierwszej linii frontu uznaję za ważne – było zatrważające. Komputery zamknięte w pracowniach komputerowych, czasami dostęp do jednej maszyny na ponad dwudziestu uczniów. Nic dziwnego, że podstawa programowa kształcenia ogólnego zaleca w trakcie nauki w pierwszej klasie szkoły podstawowej „obsługę myszy”. Sprzęt to oczywiście jedna strona medalu. Sam jestem przeciwnikiem fetyszyzacji i tworzenia „sprzętowego mitu”. Od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku pakowano do szkół komputery i nie dało to raczej masowego efektu edukacyjnego. Zatem do kwestii wyposażenia podchodziłbym ostrożnie, zwłaszcza, że sprzęt szybko się starzeje. Jego zupełny brak może boleć nauczycieli, kilkuletnie dzieci nie są jeszcze maniakami gadżetów jak np. nastolatki. Większym problemem wydaje się jednak np. brak dostępu do sieci. Co po tablicy multimedialnej, jeśli nie łączy się ze szkolnym wi-fi, bo nie ma zasięgu? Co po sprzętach przyniesionych przez uczniów, jeśli szkoła zakazuje łączenia z siecią?
Badanie, konstruowanie, wdrażanie, ewaluacja, badanie, konstruowanie, wdrażanie, ewaluacja…
Mógłbym tak zapewne narzekać jeszcze długo. Być może z nieco chaotycznego wywodu powstałaby bardziej spójna konstrukcja. Wydaje mi się jednak, że większość potencjału w zakresie czarnowidztwa powinniśmy spożytkować gdzie indziej. Jaki koń jest, każdy widzi. Ważne jednak, by konia oswoić, jeśli ma być nam przydatny. Żeby to zrobić, trzeba go poznać. Na tyle, by nie był tylko symbolem wolności, wizją lepszej przyszłości, ale by również nie stał się zmęczonym rutyną pociągowym stworzeniem, które nie tylko jest podłamane swoją życiową rolą, ale i nie daje radości właścicielom, nie licząc sprawowanej, mechanicznej funkcji. Naszą energię powinniśmy włożyć w opisywanie rzeczywistości i na bazie tych opisów konstruowania konkretnych działań. Prowadzenie badań jest niezbędne, jeśli chcemy dokładnie wiedzieć, czego brakuje instytucji szkoły, czego nie dostają od niej uczniowie, na ile są w stanie uzupełnić braki sami. A może braki instytucjonalne to normalna sprawa i należy je uzupełniać działaniami innych instytucji? Poza lekcjami, szkołą? Badania trzeba regularnie ponawiać, by nie opierać się na przestarzałych diagnozach. A na bazie świeżych opisów i interpretacji, budować propozycje zmian. I starać się je wdrażać, jeśli nie w całym systemie, to punktowo, traktując jako sprawdzanie pomysłów lub nawet poza systemem edukacyjnym. A jeśli systemowe instytucje będą zbyt oporne, skupić się na budowaniu edukacyjnego konia trojańskiego…
W projekcie badawczym „Dzieci sieci – kompetencje komunikacyjne najmłodszych” staraliśmy się zrobić rozpoznanie dotyczące kompetencji komunikacyjnych dzieci na II etapie kształcenia. Przyjrzeliśmy się również samej szkole i programom kształcenia. Planujemy ruszyć z dalszą robotą w gimnazjum. Dzisiaj startujemy z cyklem tekstów, przygotowanych przez zespół badawczy, nawiązujących do wyników naszych badań. Co kilka dni będą pojawiać się w przestrzeni „Edukatora Medialnego”. Zachęcam do lektury.