Zmiany technologiczne i skutki tych zmian niełatwo zaakceptować. Trudno też patrzeć na to, co robią młodzi ludzie, używając mediów, nie odwołując się do własnych medialnych doświadczeń z młodości. Nowy „Newsweek” zatytułowany „Jak komórki niszczą nasze dzieci” próbuje opisywać nastolatki i ich praktyki medialne.
Sięgnąłem do dostępnego w sieci artykułu Małgorzaty Święchowicz „W „Newsweeku”: Pokolenie pochylonych głów”. Termin użyty w tytule został sformułowany przez dr. Macieja Dębskiego z Fundacji Dbam o Mój Zasięg. Z Maciejem co jakiś czas spieramy się na temat stosunku do nowych technologii i tego, czy rzeczywiście warto bić na alarm (chociaż zdarza nam się i zgodzić, czego efekt będzie niebawem widoczny). I uważam, że takie spory są potrzebne. Niestety, cytat w kontekście przytoczonego tekstu wpisuje się w negatywną ocenę młodych ludzi (nie wiem, na ile tekst jest rozwinięty w pełnym wydaniu pisma, dostęp miałem tylko do wspomnianego artykułu). Tak jakby młodzi i telefony, a właściwie młodzi przez smartfony, stawali się w pewnym sensie coraz gorsi. Bo nie wstają do szkoły, bo opuszczają lekcje, bo sami uważają, że coś z nimi nie tak, jeśli tak często sprawdzają powiadomienia. Przykłady uzależnień w artykule budują atmosferę grozy, a wypowiedź psychologa klinicznego o opuszczaniu się w nauce – nie neguję jej – pokazuje tylko, że wynalazki mogą przyciągać uwagę. Mocniej niż szkoła, która ma trudności z odciąganiem uwagi od niej przez ciekawsze rzeczy i nie potrafi włączyć nowych technologii w proces kształcenia (niektórzy próbują, chwała im za to, ale to wciąż awangarda nauczycielska; zerknijcie, co pisałem o ograniczaniu dostępu do smartfonów w szkole).
Narzekanie na zachowania młodzieży związane z używaniem komórek i troska o ich zdrowie, samopoczucie oraz niepokój związany z coraz powszechniejszym „uzależnieniem” kojarzą mi się z fragmentem raportu „Nastolatki 3.0”, w którym przedstawione są wyniki odpowiedzi na pytanie „Czy zdarzyło ci się kiedykolwiek…?”. I odpowiedzi twierdzące na temat poirytowania brakiem dostępu do sieci, opuszczaniem lekcji z powodu sieci, poprawianiem nastroju korzystaniem z internetu itp. uznano za potwierdzające, że „większość nastolatków ujawnia symptomy uzależnienia od korzystania z Internetu” (s. 15). Rozumiecie? Zdarzyło ci się coś kiedykolwiek, więc np. raz, można zatem cię wrzucić do jednego worka z tymi, którzy robią coś regularnie…
Równolegle do wspomnianego artykułu z portalu „Newsweeka” trafiłem na tekst danah boyd – badaczki, która od lat obserwuje wykorzystywanie technologii przez młodych. Odwołuje się w nim do sytuacji z początku stycznia, kiedy współtwórca iPoda i iPhone’a publicznie skrytykował Apple za nie dość mocne działania przeciwdziałające uzależnieniu dzieci od telefonów, pisząc, że dzieci są niewolnikami urządzeń i serwisów społecznościowych. Apple, oczywiście, odpowiedziało, że od dawna stosuje mechanizmy kontroli rodzicielskiej itp. O tym, że serwisy społecznościowe nie były przygotowane z myślą o dzieciach i za nic mają dziecięce potrzeby oraz troskę o dzieci, pisałem w kontekście wypowiedzi Angielskiego Rzecznika Praw Dziecka. Co nie znaczy, że powinniśmy zacząć rozmawiać tylko o szkodliwości smartfonów i aplikacji. danah na rewelacje dotyczące Apple odpowiada tak:
O nieprzydatnej narracji „uzależnienia” napisałam szeroko w książce It’s Complicated: The Social Lives of Networked Teens. Wówczas najważniejsze były media społecznościowe. Dzisiaj jest to telefon, ale wciąż mamy do czynienia z tą samą historią: młodzi ludzie używają technologii do komunikacji ze znajomymi non-stop w momencie życia, kiedy wszystko dotyczy funkcjonowania w społeczności i chęci zrozumienia swojego miejsca w świecie.
I dodaje:
Tak bardzo, jak chcę krzyczeć na wszystkich rodziców wokół, żeby wyluzowali, jestem boleśnie i przenikliwie świadoma, jak nieskuteczne to jest. Rodzice nie lubią dostrzegać, że są częścią problemu lub że ich wysiłki związane z ochroną i pomocą dzieciom mogą nie przynieść rezultatów.
boyd skupia się na roli rodziców. Odrzuca zatem narrację o złych komórkach i dzieciakach, które są ogłupiane przez komórki i przyciągane przez serwisy społecznościowe. Młodzi w określonym wieku skupiają się po prostu na tym, co spece od aplikacji i serwisów zrozumieli, dając młodym narzędzia komunikowania. Przy czym ewentualny brak kontroli i rezygnacja ze wszelkich innych działań niż korzystanie z telefonu zależy w dużej mierze od relacji z dorosłymi i tego, co robią sami dorośli. Dlatego proponuje kilka porad, które rodzice powinni wziąć sobie do serca, zamiast skupiać się na złych telefonach i negowaniu zachowań nastolatków (od siebie dodam, że rzadko skupiamy się tylko na technologii, tak jak zrobił to na okładce „Newsweek”, a często piętnujemy zachowania – „Kowalski na lekcji korzysta z Messengera, albo robi zdjęcia!”, „Znowu się nie uczysz, tylko siedzisz w tym tablecie!”, „Gra może poczekać, wyrzuć śmieci!”, „Mogłabyś chociaż przy stole nie korzystać z telefonu!” itd. – chociaż nie rozmawiamy na ich temat i nie ustalamy zasad, nie określamy potrzeb i nie rozumiemy do końca rzeczywistości młodych).
Mów o tym, co robisz, kiedy korzystasz z technologii
Dzieci nas obserwują. Dlatego warto tłumaczyć, co robimy przy użyciu telefonów. A pamiętajmy, że korzystamy ze smartfonów coraz częściej i młodzi ludzie funkcjonują w świecie, w którym rodzice, dziadkowie i inne osoby, z którymi mają kontakt, używają cyfrowych technologii.
Oto, co rekomenduję rodzicom małych ludzi: werbalizujcie, co robicie ze swoim telefonem. Kiedykolwiek odbieracie telefon (lub korzystacie z innej technologii) przy dzieciach, powiedzcie, co robicie. I włączcie je w ten proces, jeśli mają ochotę.
Domowe kontrakty
boyd pisze, że zna wielu ludzi, którzy podają swoim dzieciom, że mogą skorzystać z tabletu, komputera, smartfonu, ale po wykonaniu określonej czynności – zjedzenia obiadu, kąpieli itp. Sam wielokrotnie tak robię, rozmawiając z czteroletnią córką, jeśli chodzi np. o obejrzenie kreskówki, ale czterolatki nie rozumieją do końca ustalonych zasad i dopiero się tego uczą.
Jeśli chcesz określić używanie technologii przez twoje dziecko, oto, co proponuję: stwórz domowy kontrakt. To kontrakt, który wyznacza granice dla wszystkich w domu – rodziców i dzieci.
W razie problemów – wyjaśniaj i negocjuj
W sytuacjach, kiedy dzieciom trudno zerwać z negatywnymi przyzwyczajeniami, warto z nimi rozmawiać. Spróbować dowiedzieć się, dlaczego coś się dzieje, co o tym myślą i negocjować zmiany.
Zachęcam mocno, żeby rodzice skupili swoją energię na negocjacji sposobu, który pozwoliłby dzieciom być zaangażowanym i świadomym, dlaczego określane są granice. To wymaga komunikacji i energii, nie nowej technologii wyznaczania policyjnych granic.
Podobnie jak boyd uważam, że skupianie się na „uzależnieniu” od mediów i określanie w ten sposób całego zespołu praktyk związanych z korzystaniem z mediów cyfrowych przez nastolatki, to błędne i zbędne uogólnienie. Nawet jeśli można mówić o uzależnieniu, trzeba mówić o konkretnych liczbach, nie dodając, że „coraz więcej młodych…”. To tworzy opowieść o złych technologiach, które ogłupiają młodych ludzi. To nie służy faktycznej pomocy tym, którzy nie radzą sobie ze skupieniem się wyłącznie na przyjemnościach z pominięciem obowiązków itp. Wreszcie – przyczyniamy się w ten sposób do wychwalania konserwatywnej narracji na temat tego, co młodzi powinni robić, jak powinna wyglądać szkoła i odrzucamy nowości, które pozwalają na tworzenie nowych modeli edukacyjnych i bezpośrednią komunikację bez względu na miejsce i czas. Oczywiście, serwisy społecznościowe i aplikacje żywią się naszą uwagą, ale nie oznacza to, że musimy odrzucać nowe technologie. Jeśli nie zrozumiemy, że młodzi nie tylko podtrzymują, ale i tworzą relacje w sieci, że ich świat rówieśniczy zakłada korzystanie z mediów cyfrowych, zawsze będziemy wspominać czas trzepaka, dwóch kanałów telewizji i bezpośrednich kontaktów. Chociaż nie były one ani lepsze, ani gorsze od tego, co odbywa się obecnie.
Wpis zrealizowano w ramach stypendium z budżetu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.