Nastolatki i ich rodzice korzystają mniej więcej tyle samo czasu dziennie z mediów. Dziewięć godzin. A w dodatku 78% rodziców jest zdania, że są dobrymi przykładami korzystania z mediów dla swoich dzieci.
Chodzi o amerykańskich nastolatków i ich rodziców, o czym podaje raport Common Sense Media. O raporcie i wnioskach w nim przedstawionych pisałem już dawno i wspominałem podczas wielu spotkań – naukowych i popularyzatorskich. Zastanawiałem się nawet, czy poświęcanie mediom podobnego czasu dziennie przez młodych i starszych, nie dawałoby szansy na wspólne spotkanie w sieci i jednocześnie poza nią, np. podczas grania w gry, dyskusji w tych samych internetowych miejscach itp. Uważam, że to możliwe, wymagałoby jednak dobrego kontaktu pomiędzy dziećmi i rodzicami. Nie wystarczą instrukcje i porady, chyba że odnośnie pewnych możliwości w samej sieci. O pożytkach ze wspólnego z dziećmi grania w gry wideo można poczytać m.in. w tekście „How to Make Gaming Time Family Time„.
Do wspomnianego raportu odwołuje się w jednym ze swoich ostatnich tekstów „How to Shed Distracted Parenting Guilt and Transform into a Digital Hero” prof. Mizuko Ito (autorka porad na temat grania jako aktywności rodzinnej). Wspomina również o kampanii instytucji publikującej wnioski z badań, dotyczącej roztargnionego rodzicielstwa. Common Sense Media opublikowało m.in. film, w którym rodzice siedzą przy stole, obok syna, ojciec korzysta ze smartfonu, mama z tabletu, a syn niekorzystający z żadnego urządzenia. I chociaż rodzice próbują z synem rozmawiać, to właściwie mówią do niego, nie słuchając odpowiedzi lub odpowiadając nieadekwatnie do tego, co mówi ich syn. Organizacja zachęca w ten sposób do organizowania „obiadów bez sprzętów”/”device free dinner”). Zwracanie uwagi na fakt, że coraz częściej to rodzice odcinają się od bycia razem w określonych momentach, a nie tylko nastolatki, uważam za istotne. Ale…
…zdaniem Ito obiady bez mediów wcale nie są dobrą odpowiedzią na korzystanie podczas posiłków z mobilnych urządzeń. Podaje m.in. przykład swojej rodziny – wiedza jest dla nich tak ważna, że podczas rozmów przy stole szukają odpowiedzi na pytania lub potwierdzenia określonych wniosków itp. w sieci, np. w Wikipedii.
Sprawdzamy fakty w Wikipedii, aby poprzeć nasze twierdzenia. Pytamy Aleksę o prognozę pogody podczas omawiania naszych planów weekendowych. Udostępniamy z telefonów zdjęcia tego, co zrobiliśmy danego dnia. Czy to sprawia, że jestem rozkojarzonym rodzicem?
Ito odwołuje się do książki Anya Kamenetz „The Art of Screentime„, która zwraca uwagę, że negatywne ocenianie rodziców, a w szczególności matek, w związku z niewłaściwym wychowywaniem dzieci, ma długą, jeszcze przedcyfrową tradycję. W związku z tym krytykowanie rodzicielskich zachowań prawdopodobnie nie przyniesie niczego dobrego i może prowadzić do poczucia wstydu, które jednak nie przełoży się na żadne sensowne działania.
Faktem jest i można o tym powiedzieć z pełnym przekonaniem, że praktyka publicznego obwiniania, zawstydzania i nadzorowania matek – przez społeczność naukową, media i całe społeczeństwo – jest dobrze ugruntowana i znacznie wyprzedza nadejście jakiejkolwiek technologii cyfrowej.
Wydaje mi się, że sztywne zasady korzystania z technologii cyfrowych, nawet jeśli się umówiliśmy co do ich stosowania, przypominają sztywne ramy czasowe korzystania z mediów, promowane przez pediatrów (chociaż jak twierdzi prof. Jacek Pyżalski, nawet oni delikatnie przeszli z myślenia o ilości na jakościowe podejście, promując korzystanie z dobrej jakości materiałów medialnych). Zdaniem Ito istotne są zwyczaje i rytuały rodzinne. Jeśli promujemy określone wartości, możemy się spodziewać, że kiedy się zapomnimy, dziecko, partner lub małżonek przypomni nam o porze obiadowej, albo zachęci do innej aktywności. Mówi o tym przywołany w artykule Jim Pike – edukator Minecrafta – dodając:
Gdybym zauważył, że moje dzieci są na YouTubie zbyt długo, zasugerowałbym inną aktywność, o której wiem, że lubią ją bardziej. Poszlibyśmy do parku lub łapać pokemony, albo zagralibyśmy w grę planszową. Wyciągnęlibyśmy Lego lub Beyblade’y.
W podobny sposób, zdaniem Ito, można zostać medialnym bohaterem dla swoich dzieci. Moim zdaniem nie chodzi już tylko o relację, dobry kontakt i komunikację pomiędzy rodzicami i dziećmi i umawianie się na określone, sztywne zasady. Chodzi o wychowanie do mediów – termin traktowany przez niektórych pedagogów medialnych jako synonim dla edukacji medialnej, z czym się nie zgadzam. Wychowanie do mediów, promowane m.in. przez prof. Piotra Drzewieckiego z UKSW (pozdrawiam Piotrze! http://presscafe.eu ) byłoby tutaj dobrym odwołaniem – istotne są nie tylko relacje, ale i promowane wartości. Jeśli jesteśmy razem i staramy się budować rodzinę, w której rozmawiamy ze sobą, pewne zakazy, nakazy i kodeksy nie są potrzebne. Na pewno doprowadzenie do takiej sytuacji nie jest łatwe. I być może domowe kodeksy, a pod propozycją tworzenia takich podpisał się również „Edukator Medialny”, to krok we właściwą, ostatecznie bezkodeksową stronę. Jeśli tylko rodzice otworzą się na swoje dzieci, co dla wielu może być trudne i o czym, w kontekście rozmów z rodzicami ich potrzeb (m.in. oczekiwanie podania algorytmu na rozmowę z dzieckiem) wspominał dr Maciej Dębski.
Warto dążyć do sytuacji w rodzinie, kiedy każdy będzie próbował rozumieć innych i starał się mówić także o swoich potrzebach. Jednym z kluczy do takiego funkcjonowania jest uczenie się empatii. I o tym również Mimi Ito wspomina w swoim tekście.
Korekta: Justyna Zborowska-Stunża/ stunza.media